piątek, 10 kwietnia 2015

8. NIEZROZUMIAŁE

- Czyli myślisz, że ten chłopak to Anioł? Czyli jest ze mną spokrewniony. W takim razie kim jest Dobro? -spytała Ave
- Nie wiem, choć mam pewne podejrzenia, o których nie sposób mówić głośno, szczególnie w tym budynku. Kiedyś się dowiesz, z sądzę, że nastąpi to niebawem. Spapraliście ostatnią misję, więc musicie ją dokończyć przy kolejnej okazji. Wiadomość o jego następnym ataku już do nas dotarła. Lecicie tym razem do Gdańska. Stosunkowo blisko.
- Ale czy Roxanne wyzdrowieje do tego czasu? Może nie powinna przebywać w jednym pomieszczeniu ze mną? I jak się dogadamy co do misji?
- Tą sprawę zostawiam tobie i zaręczam, że po pobycie w szpitalu nie ma mowy, żeby Roxanne dalej była na ciebie "uczulona".
Ave wyszła z gabinetu i skierowała swe kroki w kierunku wyjścia. Nie wiedziała, co powinna zrobić. Nie chciała, aby Rox przez nią cierpiała. Lecz nic nie mogła zrobić ze swoim pochodzeniem. W końcu nawet nie wiedziała skąd pochodzi ani kim jest. Szef nadał jej miano Anioła, bo według wierzeń ludzi wygląda jak on. Ale czy na prawdę nim była? Nie mogła mieć absolutnej pewności w jakim celu została stworzona. A teraz spotyka na swojej drodze przypuszczalnego Anioła i co ma zrobić? Spytać się go kim jest i po co istnieje? Może obrała złą ścieżkę? Może miała być tą złą i służyć mafii czy gangom? Ale wybrała i teraz służy Organizacji. Czy był to dobry wybór? Być może nigdy sie nie dowie. Ale w całym swoim życiu szukała odpowiedzi na to pytanie. Z małymi skutkami. Powoli starała się wyciągać ze swoich celów informacje. Pomagało. Wiele różnych kultur nadawało jej miano Anioła, a Roxanne Diabła.
Tak zamyślona doszła w końcu do drzwi sali szpitalnej. Zapukała, po czy m nie czekając na odpowiedź weszła do środka niezauważona przez Maxa i Luka, którzy spali na krzesłach.
 Zauważyła śpiącą Roxanne podłączoną do jakiejś aparatury. Nie wiedziała nawet jak to się nazywało. Korzystała tylko ze swoich leczniczych mocy Anioła.
- Wiem, że nie śpisz.
Roxanne uchyliła leniwie jedno oko.
- Ty znasz mnie najlepiej. - odpowiedziała uśmiechając się- Kim był ten białowłosy chłopak? Miał w sobie coś podobnego tobie.
- No wiesz... Nie mam bladego pojęcia. nigdy nikogo takiego nie spotkałam. Ale na pewno się tego dowiem!
Po wypowiedzeniu tych słów Ave wyszła z pokoju szpitalnego sprawiając wrażenie spokojnej. Ale Roxanne wiedziała.
- Dalej nie umiesz kłamać, Aniele...

***

- Pani... Misja się udała. Wszystko poszło zgodnie z planem...
Dwójka ludzi w ciemnym, wilgotnym pokoju rozmawiała ze sobą w proporcjach 8:1. Pani i służący.
- Dobrze. Zaczynamy więc plan dotyczący Szafirowej Wsypy. Wezwij Zeno. Musi jeszcze zdobyć tylko parę składników, po czym wcielamy nas plan w życie.
Wężowy syk...i dźwięk kapiącej krwi... Obudziły potwora...

***

- Zaczynamy. Na początek musicie nam powiedzieć o tym białowłosym chłopaku. -słowa te były skierowane do Luka i Roxanne, a wypowiedział je Max
Spojrzeli po sobie jakby chcieli się zachęcić do mówienia. Żadne z nich nie chciało zacząć jakby nękane sprzecznymi uczuciami. Luke nie chciał powiedzieć o tym, co go spotkało, a Roxanne... a Roxanne była zagubiona we własnym umyśle. Pierwszy zaczął Luke.
- Zobaczyłem, że puls Roxanne jest przyspieszony i nierówny. Przypuszczałem, że coś się dzieje i pobiegłem zobaczyć i ocenić przebieg sytuacji. Mój zaplanowany rekonesans się nie udał, bo zobaczyłem jak ten psychopata przystawia jej nóż do gardła i jeszcze pije jej krew. nie miałem czasu do namysłu. Skoczyłem do ataku wytrącając mu nóż z ręki i odpychając go na drzewo, pod którym się na chwilę zatrzymał oszołomiony niespodziewanym atakiem. chyba nie ma zbytnio wyczulonym zmysłów, bo mnie nie zauważył. Albo był czymś zajęty. Ale jest jedno, co mnie ciekawi- mianowicie, czemu Roxanne się nie broniła, ani nie walczyła...- mówiąc to spojrzał pytająco na Rox, która do tej pory siedziała cicho.
- Ja... nie wiem. Czułam nieokiełznany strach, który zawładnął moim ciałem. Nigdy nie wierzyłam, że takie uczucie może w ogóle istnieć. Było przerażające, ale również... piękne. Nie wiem jak to opisać. Jakby był stworem z innego świata.

Ave spojrzała na Roxanne. Czyżby się czegoś domyślała? Ale ubodło ją określenie "z innego świata". Czyżby była po prostu potworem? Czy jeśli ona, to Roxanne też? Tak wiele niewiadomych przebiegało przez jej życie. Odwieczna zagadka. 


niedziela, 29 marca 2015

7. BIAŁO

Bicie serca. Głuche uderzenia narządu potrzebnego do życia w klatkę piersiową. Co one znaczą? Bardzo wiele.
Ledwo udało jej się odbić pocisk skierowany w jej stronę, gdy zza krzaków wyskoczył chłopak w czarnym płaszczu i kapturze założonym na głowę. Biło od niego mocą i potęgą jakiej świat nie zaznał. Roxanne jeszcze nigdy nie doznała takiego uczucia. Nie umiała opisać przepływających przez nią emocji.
Strach.
Oto, co czuła. Po raz pierwszy w życiu. Nie mogła się ruszyć. Serce biło jak oszalałe, a ona nie mogąc zrobić kroku czekała na strzał. Na zakończenie swojego marnego żywota.
Doskoczył do niej i przyłożył nóż do jej gardła. Naciął je lekko i spił krew spływającą jej po karku.
- Hmm.... Iście diabelna krew, córko Szatana.
Uderzył plecami w drzewo. Nie wiedział, co się stało. Ujrzał tylko brązową czuprynę. Otrząsnął się. Takie coś nie mogło go zabić. Podniósł głowę i spojrzał na twarz, tego, który ośmielił się go uderzyć.
Miliony myśli wpłynęły do jego czaszki. Czuł jak pęka mu głowa. Upadł na ziemię. Co to? Dlaczego? Co się stało? Gdzie go zabierają? Widział sceny ze swojego życia, o których nie wiedział nic. Czy jego wspomnienia zostały wymazane? Ale tylko jedno się liczyło. Już wiedział, kim jest ten chłopak stojący przed nim.
- Luke... Czy jesteś gotowy mnie zabić?
- O czym ty pieprzysz koleś? Na głowę upadłeś? - Luke posłał białowłosemu pogardliwe spojrzenie
Ruszył. Wycelował w niego z Desert Eagle zdobytego podczas misji w Izraelu. Nacelował i strzelił. Ten nie uniknął kuli. Po co? To i tak nie mogło go zabić.
- Nie spytasz kim jestem?
Luke za to ruszył na niego wściekle próbując go zranić. Ten jednak zręcznie unikał jego ciosów uchylając się przed nimi niczym mistrz kung-fu. Podczas kolejnego ciosu nieznajomy chwycił Luka za nadgarstek i zwinnym ruchem wywinął mu ręce do tyłu. Ten wykrzywił się lekko i poczuł jak kości w jego ręce zmieniają swoje położenie. Zawył z bólu.
- Luke. Musisz znać prawdę. Nie wiesz kim jestem?
Białowłosy patrzył na niego. Patrzył na niego, a w oczach miał jakby smutek. Tęsknotę za czymś, co utracił. Rozpacz i błagalne spojrzenie posłane w stronę Luka były niczym promień słońca przy opadach gradu. Czymś niemożliwym i nieracjonalnym. Do bólu nieprzewidywalnym. Dlaczego ktoś, kto zaatakował Rox chciałby czegoś od Luka?
- Nie wiem, czy chcesz poznać prawdę. Ale dla twojego dobra ci ją wyjawię. Jestem twoim...
Huk wystrzału przerwał wypowiedź nieznajomego. Dostał kulką w głowę. Padł nieprzytomny na ziemię, a z jego rany wypłynęła krew. Nie czerwona. Biała. Była biała jak płatki śniegu w mroźnej zimie.
Luke upadł na ziemię. Ktoś chwycił go za zdrową rękę. Tym kimś był Max. Przy Roxanne klęczała Ave.
-Szybko. Musimy uciekać. - Ave myślała racjonalnie. Bez trzeźwo myślącej Rox była niczym. Stanowiły jedność.
Chłopcy przytaknęli jej. Max i Luke nieśli nieprzytomną Roxanne. Za to Ave trzymała się z tyłu niewiadomo czemu. Jej mina nie wyrażała niczego. Nawet zmartwienia obecnym stanem przyjaciółki.

***

"Nareszcie! Nareszcie go spotkałam! Nie wiedziałam, ze to może być chłopak! Ale żeby miał podobne gen do Luka? No cóż... Ważne, ze jacyś istnieją! i w dodatku mieszka na ziemi! Ja się chyba pochlastam z radości!"

***

Ave nawet nie usłyszała jak Max włącza silnik helikoptera. Była pogrążona we własnych myślach. Zadumana i uradowana- a jednak nie chciejąca okazać swojej radości.
- Hej, Ave ulecz Rox w końcu. Co się z tobą dzieje? - Luke przywrócił Ave zdrowe myślenie
- Yhy. Już się za to biorę.
Kabinę wypełniła słaba poświata niebieskiego światła. Ave położyła ręce nad raną Roxanne i zaczęła coś szeptać.
Nagle Roxanne zaczęła się trzepać jak opętana. Zrzuciła narzędzia lekarskie ze stolika. Oczy jej wyszły na wierzch, a nabrzmiałe z zimna uczy zaczęły się wykręcać w innych kierunkach. Ave momentalnie zaprzestała leczenia lecz Rox dalej miotała sie we wszystkie strony.
- Przepraszam. - powiedziała Ave i wyskoczyła z helikoptera
Już po kilku chwilach oddaliła się od nich znacznie. W mgnieniu oka stała się tylko małą plamką na horyzoncie.
Roxanne uspokoiła się i oddychała ciężko. W milczeniu przebyli resztę podróży. Max i Luke nie byli debilami, żeby nie domyślać się, o co chodziło.

***

- Słuchaj nie nadaję się na Agenta. Jak dołączyłem, to od razu spapraliśmy misję.
- Nie mów tak. Jak na twoją drugą misję, dobrze ci poszło.
Max i Luke siedzieli na krzesłach przed salą szpitalną, w której lekarze przeprowadzali na Roxanne operację. Ave pojawiła się tylko na chwilę, by dowiedzieć się o stanie Rox, a zaraz potem zniknęła nie pozostawiając żadnej wiadomości.

***

Północne skrzydło organizacji, gabinet Szefa

- Ja nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. To moja wina? Czy może tego chłopaka? Wyczułam dziwną Energię wychodzącą z jej rany na szyi. Była trochę podobna do mojej, tylko bardziej ciemna i mroczna choć zdawała się emanować lekką, dobrą poświatą. - Ave siedziała na fotelu na przeciwko Szefa. Ten słuchał jej z uwagą tak wielką, jakby od niej zależało jego życie.
- Wiesz jest dużo możliwości. Słyszałaś może jak coś mówił?
- Tak. Odezwał się do Luka. Mówił coś w stylu, że Luke musi znać prawdę i pytał się czy wie kim jest. I wymagał od niego chęci i mocy zabicia go. Jak tak się teraz nad tym zastanowię, to trochę dziwne.
- Wiesz... Znam pewną legendę i wydaje mi się ona lekko powiązana z tą sprawą.

Legenda o dwóch braciach

Był jeden brat i drugi. Jeden zwał się Dobroć, a drugi Zło . Obaj żyli w zgodzie ze sobą do pewnego czasu. Pewnego dnia grali przeciwko sobie w szachy. Często tak grywali, ponieważ nie mieli nic innego do roboty. Ludzie jeszcze wtedy nie znali tych wartości. Zawsze wygrywał Dobroć. Zło po jednej z tak przegranych partii poszedł nad rzekę, aby ochłonąć. Wtem woda zmieniła kolor na biały. Uformowana z wody postać wynurzyła się z odmętów stając naprzeciwko Zła. Uświadomiła mu, że nigdy nie wygra z bratem, choćby nie wiem jak się starał, bo Dobroć zawsze wygrywa ze Złem. Tak narodziła się zazdrość i wszystkie inne grzechy. Zło czuł zazdrość w stosunku do brata, który nigdy nie odpuszczał mu w szachach. Wszystkie zgromadzone przez lata emocje i zazdrości skłoniły Zło do niewybaczalnego uczynku. Pod wpływem niekontrolowanego gniewu zabił swojego brata, a po tak haniebnym uczynku wypił jego białą krew nie zdając sobie sprawy, że był to plan Dobroci mający na celu zasiać dobro w sercu jego brata. Niestety nie wszystko poszło zgodnie z planem. Krew Zła wymieszała się z krwią Dobroci, ale Zło zwyciężyło nad nią i opanowało ciało brata. Niekiedy dręczony wyrzutami sumienia, osłabiony mentalnie poddaje się wpływowi białej krwi. Są to jednak pojedyncze przebłyski i potrzeba by wielkiej ilości Dobroci, aby przejąć nad nim kontrolę i uzyskać nieskończone Dobro na świecie.

- Kolejne podania głoszą, że tak powstały Upadłe Anioły. Pamiętasz, że Roxanne nie może przebywać w pobliżu wysokiego klasą Anioła oprócz ciebie?
- Co sugerujesz?
- Sugeruję, że ten chłopak, którego spotkaliście w lesie jest- tu zrobił głęboki wdech- tym Upadłym Aniołem.




środa, 25 marca 2015

6. CIEMNOŚĆ

Rox przeciągnęła się ospale. Leżała na podłodze oparta o kanapę w domu Ave. O co chodzi? Czemu ja tu jestem? A wtedy sobie wszystko przypomniała. Przecież wczoraj balowali do późna. Obok niej spał Max, a Ave leżała w kącie przytulona do Luka. Roxanne poderwała się na nogi i zaczerwieniła  momentalnie. Co się z nią dzieje? Wcześniej nic takiego nie przeszłoby jej przez myśl.
Poszła do kuchni przykrywając tylko kocem, który się zsunął, gdy wstawała Maxa. Przeszła przez przedpokój. Znalazła się w kuchni. Zrobiła herbatę i usiadła przy stole. Z kubka wylatywała para. Rox zamyśliła się.
Jaki był wynik egzaminu? Pozytywny? A może wszystko potoczyło się inaczej? Choć wykonali misję bezbłędnie... Może jednak Rada nie chciała powołać Luka na stanowisko Agenta? Może wtedy mógłby zostać Pilotem?...
Te i wiele innych myśli krążyło po głowie Roxanne. Jeszcze wiele ciemnych sprawek Rady i Organizacji nie wyszło na jaw. Ile brudnych interesów załatwiali na swoją korzyść?
Pociągnęła łyk herbaty. Zimna. Wylała ją do zlewu, a sama poszła posiedzieć przy przyjaciołach. Stanowili teraz jedną, wielką, zgraną drużynę. Musieli o siebie nawzajem dbać. Ich Team tworzył jedną małą rodzinkę. W rodzinie nie ma sekretów, a tym bardziej tajemnic? Nie. Są i to duże, a ten kto tak myślał był w wielkim błędzie. Przed rodziną staramy sie ukryć najciemniejsze sprawki, te które nie chcemy, by ujrzały światło dzienne. Dlaczego? Bo rodzina zna nas najlepiej.
TUTUTUUUTUTUTUTUTUTU...
Wszyscy poderwali się na nogi. Zniesmaczeni i zaskoczeni zobaczyli Roxanne, która zwija się na podłodze ze śmiechu z trąbką w ręku.
- Hahhahahha... Naprawdę.... hahhahha..... Ave ma w domu.... hhahhahahha.... wszystko!hahhahahhaa....
- No dobra wstawaj już. - powiedziała uśmiechnięta Ave- Ale ja nie mam bałaganu! To tylko WZGLĘDNY PORZĄDEK, a podłoga to najniższa półka w domu, więc... Nic się nie stanie jak położę tam jedną lub dwie rzeczy.
- Pewnie, że nie. Ale ty masz na tej podłodze ich ze dwieście. I-co jest na prawdę dziwne- zawsze wiem, gdzie co trzymasz Ave. - dla Rox było to odwieczną zagadką
- No dobra... Może kiedyś posprzątam.
- Wiesz... Nie sądzę, aby było to aż tak konieczne, bo ja się w tym wszystkim orientuję, a co jak wszystko przestawisz i nie będę mogła nic znaleźć?
- No ok.
- Ej dziewczyny, musimy iść do szkoły chociaż na trzy lekcje. Bo tyle nam zostało. Zaspaliśmy.
- Shimata!  
                                          ***


Ciemość. I. Nicość.
Co jeśli my tak na prawdę nie istniejemy? Co jeśli ktoś nami steruje, a my tylko mamy wykonywać jego rozkazy nieświadomi przeznaczonego nam celu? Wykorzystywanie ludzi... Ludzi? Czyli oni jednak istnieją? Ciekawe... Chciałbym ich kiedyś zobaczyć. Ale nie teraz. Teraz nie ma wolności. Tylko niewola. Ale w czym niewola różni się od więzienia? Szafirowa Wsypa... Na niej wszystko się zaczęło. A może skończyło? Nie wiem, ale po co mi takie wiadomości? Dlaczego wolę pozostać w nieświadomości?  Nie wiem. Może tak mi rozkazują?
Światłość. I. [...]
- Wstawaj! Masz misję.
Podniósł się z podłogi. Jego białe jak śnieg włosy przykrywały twarz. Nie można było dojrzeć jego oczu. Strażnik wzdrygnął się, gdy ten na niego spojrzał. Spojrzenie pełne... właśnie. Czego pełne? Nie wiem... Może kiedyś będzie dane mi się dowiedzieć?

                                         ***

- Ostatnim razem dobrze się spisaliście. Wasza czwórka ma ogromny potencjał. Kolejna misja już nie będzie taka prosta. Przyjęliśmy Luka w nasze skromne progi, a on w zamian dla nas pracuje łącząc siły z wami, choć jest to wbrew regulaminowi, więc postarajcie się nie narozrabiać przy kolejnej okazji, bo Rada będzie was obserwować! Czekają na wynik kolejnej, trudniejszej misji. - Szef już się wygadał. Szablonowa formułka przy której używa się jak najmniejszej ilości emocji. I dobrze. Tak ma być. Żadnych rodzinnych stosunków.
- OKI. Bierzemy misję w Ukrainie. Może być? Dostaliśmy cynk, że jakiś seryjny morderca przemieszczający się z kraju do kraju zamierza się tam pojawić. Ponoć każdą jego ofiarę znajdowano z rozłupaną czaszką, w której brakowało mózgu. Nie różniły się niczym.
- Mam nadzieję, że wynik będzie pomyślny. Odejść.
Wyszli. Jak bardzo go męczyło to udawanie bezuczuciowego. Tak chciał okazać parę emocji. Ale zgodnie z nowym regulaminem było to zakazane. Obowiązywał całkowity brak emocji. Ale przecież ich Organizacja zajmowała się zabijaniem, więc trudno było tu na początku o jakiekolwiek emocje czy empatię. Nikt nikomu nie ufał. Nikt nikomu nie zdradzał swojej prawdziwej tożsamości. Zmieniło się to dopiero wraz z przybyciem Roxanne i Ave. Choć zawsze ciche i skromna wprowadziły w ich mały świat skrawki emocji, które były im bardzo potrzebne. No cóż... Nie sądził, że może to doprowadzić do upadku Organizacji.

                                               ***

- No i znowu misja. Kobity przemęczymy się. -Luke i Max narzekali, na wieczne zamiłowanie dziewczyn do wykonywania coraz to nowych zleceń. - Po co tak szybko tam poszliśmy? Może nic by nam nie dali...
- Oj dobra, cicho już.
Wylądowali.
                                               ***


Ciemność. I. Wszystko.
Świat spowijał mrok. Czy kiedyś będzie mu dane ujrzeć kolory? Dlaczego musieli go wysyłać na misję, gdy było tak ciemno? Zawsze. Już zaczynał wątpić, czy naturalne światło w ogóle istnieje. Bo jak wierzyć w coś, czego się nie widziało?  Nie da się. Całe życie w brudnej celi z przerwami na szkolenie usłane było trudnościami i nic nie znaczącymi ranami. Ale czy na pewno? On sam myślał, że to nic, ale w rzeczywistości te małe ranki dopełniały dzieła dużych krzywd wyrządzonych mu... właśnie. Kiedy? Nie wiem. Dlaczego nie wiem? I tak w kółko. Do zarzygania. Nudy i nudy. Tylko szaleniec się nie nudzi. On nie nadawał się do tej roli. Ale, kto wie co mu rozkażą? Może jednak jego przeznaczeniem jest zobaczyć kiedyś światło? Nie. Resztki nadziei ulatywały jak zgaszony przy wieczornej kolacji płomień świecy. Nawet nie wiedział, która była pora roku. Wiosna? Lato? A może Jesień lub Zima? Czy się różniły? Nikt go nie nauczył. Dlaczego? I tak w kółko. Do zarzygania.
Poruszył się niespokojnie na gałęzi drzewa. Ktoś zmierzał w jego stronę. Wytężył wzrok. Kto to? Miała czarne włosy do połowy pleców. Gdzieś znajdowała się jeszcze dwójka innych, ale ona była najbliżej. Ustawił Barretta M82- swoją nową zabawkę. Namierzył. Cel w odległości 200 metrów. Zalecane: wyeliminować. Czemu by nie? Nie chciało mu się podchodzić.
Wystrzelił. Kula poleciała. W sekundę przecinała las na pół, aby znaleźć się przy przybyszce.
Stało się coś czego nie przewidział.
Odbiła.
Odbiła kulę skierowując ją na inny tor. Pocisk jej nie dosięgnął. Hmm....

Zapowiada się na niezłą zabawę...




środa, 18 marca 2015

5. KREW

- Słuchaj, to nasza pierwsza misja, więc nie daj się zabić, okej?
Roxanne siedziała z Lukiem w krzakach obserwując pobliską fabrykę obuwia. W rzeczywistości szmuglowano tutaj narkotyki i sprzedawano w ilościach hurtowych. Była to pierwsza misja jednego z trójki Agentów, więc była ciągle monitorowana i Szef widział, co oni robią.
- Ok. Postaram się. Przecież miałem tyle treningów, że na pewno już umiem nad tym zapanować.
Ruszyli. Przemykając się tak cicho jak doświadczone koty polujące na myszy. Roxanne trzymała miecz i była ubrana w standardowy, czarny strój Agenta. Wysunęła swoje skrzydła, podleciała kawałek na zachód i oddzieliła się od Luka. Chłopak wiedział, co robić, bo słuchał wcześniejszych ustaleń. Ave miała zaatakować od strony wschodniej, a on- od południowej. Na północy nie było żadnego wyjścia, więc niemożliwe byłoby, żeby uciekli tamtędy.
Zobaczył błysk światła. To znak od Ave. Właśnie celowała w szefa mafii, czekając na znak od Luka. Musieli być wystarczająco blisko, aby zdjąć ich z zaskoczenia. Była najlepszą snajperką w swoim fachu.
Dobiegł do budynku i przylgnął do ściany niewidoczny, niesłyszalny. Taaak... Wyostrzona percepcja była tylko jednym z jego wielu atutów. Lusterkiem odbił światło dając znak Ave. Odetchnął głęboko.
Usłyszał strzał. Wpadł przez południowe drzwi do fabryki. Zaczął walczyć przy pomocy pistoletu. Roxanne także dzielnie stawiała opór szajce, ale bali się jej i chyba ją uważali za jakiegoś potwora. Pewnie musi się czuć okropnie...
Ave po kolei ściągała ze snajperki każdego, kto nawinął się pod celownik. Sterta martwych ciał leżała na środku sali. Z ich ran wypływała świeża jeszcze krew zalewając brudną podłogę. Niektórzy ślizgali się w niej, a Rox od razu takich podchwycała w momencie ich nieuwagi i zabijała bezlitośnie. Była zimna i mroczna. Nie taka jaką znał. Lukowi odblokował się jakiś pstryczek w głowie i mógł bez skrupułów zabijać wszystko. U Rox tak nie było. Ona po prostu to lubiła. Ten zapach gnijących ciał, oderwane kończyny, wyłupane oczy...
To wszystko właśnie działo się w fabryce. Dlaczego oni musieli ginąć? Nie można by ich zamknąć w więzieniu? A ty jak znajdziesz pająka w swoim domu, to go wsadzasz od klatki i karmisz czy zabijasz? To jest takie samo.
Luke już o tym nie myślał. Postanowił się do tego przyzwyczaić, przyjąć to jako część swojej codzienności. Dlaczego? Bo mu na tym zależało. Chciał dalej wykonywać swoją pracę, niezależnie od tego, co musiałby zrobić.
Gdy już cała sala była usłana trupami, a nikłe promienie wschodzącego słońca pojawiły się zakończyli swoja misję. Nie musieli się stawiać w Organizacji i stawiać raportu, ze względu na obserwację, którą obdarzył ich Szef na czas pierwszej misji Luka. Byli z tego powodu niezmiernie zadowoleni, bo po każdym zadaniu musieli od razu iść do szkoły.
- Idziemy? - Roxane spytała się Luka, który stał i patrzył jakby nad czymś rozmyślał.
- Pewnie. - drgnął niezauważalnie, po czym odpowiedział na pytanie, które mogło być skierowane tylko do niego, bo reszta ludzi w tej sali nie żyła lub była już pożerana przez mrówki tudzież inne zwierzęta, które raczą się ludzkim mięsem.
Ruszyli w stronę samolotu. Musieli trochę przelecieć, bo helikopter lądujący w środku lasu mógł wzbudzić niemałe podejrzenia. Rox rozłożyła skrzydła i chwyciła Luka w pasie. Mieli się spotkać w połowie drogi z Ave, która od momentu rozpoczęcia akcji nie ruszała się ze swojego miejsca, bo jak twierdziła- nie jest dobra w walce wręcz.
Poczuł jak powietrze smaga mu policzki. Unosił się coraz wyżej. Nie bał się, Rox dawała mu złudne poczucie bezpieczeństwa. W końcu umiała manipulować ludźmi, co w tym przypadku okazało się bardzo pożyteczne.
Już z daleka widział Ave. Doleciała do nich. Nic nie powiedziała, bo i nic nie byłoby słychać przy tej prędkości. Lecieli, a czas upływał. Nie dłużył mu się lot. Był przyjemny. Jak gorąca kąpiel po ciężkim treningu.
W końcu dolecieli. Dziewczyny złożyły skrzydła. Weszli do samolotu.
- I jak tam? Misja wykonana? -pilot zawsze zadawał to pytanie dziewczynom, podczas powrotu z misji. Znali się od dawna, a to był ich taki mały "rytuał".
- Pewnie. Bez większych problemów. - odparła zwyczajowo Roxanne. - A jak tam z helikopterem? Już wszystko naprawiłeś?
- Tak, chociaż po tej naszej ostatniej kraksie nad Adriatykiem nie łatwo było go doprowadzić do porządku.
Obrócił się, a Luke po raz pierwszy ujrzał jego twarz. Był to młody chłopak, długie czarne włosy były przepasane chustką. Na oczach miał ciemne okulary przeciwsłoneczne.
- Wszyscy w tej Organizacji to nastolatki? - Luke nie był jeszcze obeznany
- Powstała ona dość niedawno, więc... Ale każdy z nas żyje stosunkowo trochę dłużej niż inni więc... No rozumiesz, no! - pilot zaczął tłumaczyć Lukowi
- Dobra tyle mu wystarczy. Nie mów mu jeszcze wszystkiego ze względu na jego psychikę, Max. Wiesz, że jeszcze nie czas.
- Yhy. Zrozumiano pani profesor.
Max spokojnie podniósł maszynę w górę. Cichy ryk silnika przeciął iście diabelną ciszę.
Odlecieli.
                                           ***
-To co dziewczyny? Imprezka na zakończenie pierwszej misji?
Dolecieli do Organizacji. Max musiał odstawić maszynę, ale potem mógł robić, co mu sie żywnie podoba. W końcu był Pilotem.
- Ok. Zapewne u Ave, co?
- A gdzie indziej?
Poszli do domu Ave. Wszyscy się przebrali z roboczych kombinezonów w codzienne stroje. Ave przyniosła przekąski i picie. Przesiedzieli cały wieczór świętując zwycięstwo na szajką. Choć była to mała i prosta misja, dziewczyny umiały się cieszyć z niej tak jakby uratowały co najmniej cały kontynent przed masową zagładą. Ale one już takie były- raz uśmiechnięte i szczęśliwe, raz zmartwione i ponure. Nikt się temu nie dziwił. W końcu- to Anioł i Diabeł. Dwa odmienne charaktery pod jednym dachem. A tak cholernie się rozumiejące i słuchające, że szybko zostały najlepszymi Agentkami.  
                                            ***
- Pani juz wszystko gotowe... Możemy niedługo zaczynać...
- Dobrze się spisałeś, sługo. Będziesz wynagrodzony.
W wielkiej sali siedziała kobieta. Ubrana była w czarny płaszcz. Twarz jej była ukryta w cieniu. W powietrzu było wyczuwalne lekkie napięcie.
- Już niedługo... już blisko...
Wężowy syk rozniósł się echem po korytarzach. Czerwona krew kapała na posadzkę wybijając rytm dla słów. Nikt nie wiedział, co oznaczał, ale każdy się go bał.

Już wiesz czemu? 







Zdjęcia Ave narysowanej przez Peli. 
Niedługo pojawi się Roxanne.

niedziela, 15 marca 2015

SOUL X MAKA

- Wróciłem! -białowłosy chłopak wszedł do salonu trzaskając drzwiami. Zdjął buty, po czym udał się do kuchni. Trochę się zdziwił, że nikt mu nie opowiedział. Mieszkał przecież ze swoją mistrzynią- Maką. Po zrobieniu sobie kanapki i skonsumowaniu jej zapukał do pokoju dziewczyny.
- Maka? Jesteś tam?
Odpowiedział mu cichy szloch. Jego mistrzyni płakała. Wszedł do pokoju bez pukania. Zastał ją siedzącą na łóżku. Zapłakana nawet nie podniosła wzroku na chłopaka, tylko dalej płakała. Co się mogło stać? Soul dopiero wrócił z samotnej misji jaką mu przydzielił Shinigami-sama, a tu taki widok.
- Co się stało? Coś ci jest? Maka?...
Podszedł do dziewczyny i objął ją ramieniem. Tą przeszedł dreszcz. Białowłosy przytulił do siebie dziewczynę. Maka objęła go i teraz wypłakiwała się w jego koszulkę. Blond włosa próbowała coś powiedzieć ze szlochem:
- On......nie.....nie.....żyje....Soul....Mój ojciec nie żyje!
Ostatnie zdanie wykrzyczała na głos jakby chciała rozwiać przes to wszystkie wątpliwości i stawić czoła prawdzie. Prawdzie tak bolesnej i dobijającej, ze niewielu mogłoby sobie z nią poradzić.
- On mnie zostawił! Nie żyje!
Wczepiła się w ramiona chłopaka wbijając mu paznokcie w skórę. Był jej jedyną pomocą. Matka, która porzuciła.... ojciec, który umarł... Pozostał jej tylko Soul. Ten Soul, którego czasem tak bardzo nienawidziła. Teraz był dla niej jak brat. Jak drugi ojciec. Jak...
- Maka masz jeszcze mnie. Nie opuszczę cię. Będę z toba przez cały czas. Nie martw się. Ja nigdy nie odejdę i nie zostawię cię samej. Maka...
Tu spojrzał w oczy dziewczynie, która podniosła wzrok zdumiona wypowiedzią chłopaka. Ten zimny i zawsze starający się trzymać luzacko Soul... on okazywał uczucia. I to nie byle jakie. Tylko głębokie. Miłe. Ciepłe. Był jak ciepło kominka w zimowy wieczór. Jak dobra książka po całym dniu nauki.
Zobaczyła coraz bliższą jej twarz Soula. Zamknęła oczy w oczekiwaniu na pocałunek. Poczuła jego usta na swoich. Całowali się może parę sekund. Ale te parę sekund wystarczyło, by Maka poczuła, że jest jeszcze ktoś ważny dla niej na tym świecie. I jest on tak blisko jak tylko by mogła sobie wymarzyć.
I nie wiedziała ile tak trwali przytulając się. Na dworze zaczęło robić się jasno, a ptaki za oknem zaczęły latać. Życie w Death City zaczynało się budzić. I tylko dwójka przyjaciół zagłuszając ból po stracie siedziała w bezruchu jakby nieczuła na resztę świata. Jakby chcieli, aby on nigdy nie powstał. Aby nie było zła, bólu, smutku, żałości...
Ale zobaczyli małe światełko. Nikłe, ale świecące blaskiem, który mógłby posłużyć Aniołom jako skrzydła. Tak dodającym otuchy i pokrzepiającym, że wystarczy był tylko mały promyk słońca, a zaczęłoby świecić z pełną mocą.

Tak... Bo miłość to potęga, która jest w stanie przełamać wszystko...





środa, 11 marca 2015

4. NIEZAUWAŻALNE. NIEUNIKNIONE.

- Dobrze. Teraz czekam na wyjaśnienia. I żebym sie nie rozczarował. - Szef był roztrzęsiony tym, co się stało. Jego głos drżał, a źrenice oczy były zwężone. Nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć. To było ponad jego siły.
- Historia jest dosyć krótka... - zaczęła Ave, ale jej wywód przerwała kobieta, która właśnie weszła do gabinetu. Miała kasztanowe włosy i miły uśmiech. Ale nie taki jaki mają starsze babcie kasjerki w sklepie. Ten był odrażający i taki... ohydny. Zaczęła mówić:
- Szefie, ja mam te papiery dotyczące Szafirowej Wyspy...
- Nie teraz. Proszę wyjść.
Kobieta posłusznie się go posłuchała. Wyszła z gabinetu zostawiając po sobie opary tanich perfum ze sklepu na najniższym piętrze Organizacji.
- Jak już zaczęłam, zanim mi przerwano... - tu rzuciła karcące spojrzenie na Szefa-  historia jest dosyć krótka i prosta.
Tu opowiedziała w paru żołnierskich, krótkich słowach o całym zdarzeniu. Mężczyźnie zmieniał się z każdym jej słowem wyraz twarzy.
- No tak to się mniej więcej przedstawia. Luke chciałby wstąpić do Organizacji i zostać Agentem. - zakończyła
- Ależ do tego potrzeba lat treningu i przygotowań! Nie może zostać Agentem od tak!, z marszu! To po prostu niewykonalne! Pomyślałaś może, co powie Rada?
- Tak, ale...
- Jakie będą tego konsekwencje?
- Tak, ale...
- Jaki...
- PRZESTAŃ MI PRZERYWAĆ DO JASNEJ CHOLERY! TERAZ JA MÓWIĘ I MASZ SIEDZIEĆ CICHO JAK NA TURECKIM KAZANIU! ZROZUMIANO?! - Ave w końcu wybuchła. Być może wyglądała jak branek, ale w jej środku czaił się prawdziwy szatan.
Szef oniemiał. Ta nigdy nie odzywająca się Ave przemówiła. A teraz jeszcze wydarła się na niego jak na jakiegoś podrzędnego kundla. Ten dzień już i tak był fatalny, a jeszcze czekała na niego tona papierzysk czająca się za biurkiem.
- Tak, więc kontynuując... Jak wiesz wszyscy Agenci od urodzenia posiadają Moce. Muszą je najpierw opanować i doprowadzić do perfekcji, aby zostać wysłanym na misję w terenie. Luke tego nie potrzebuje. On już ma wszystko opanowane, a nawet jakby wystąpiły jakieś komplikacje- będziemy przy nim. Chcemy stworzyć drużynę. Roxanne, Luke i ja. Będziemy dalej mieszkać na powierzchni, inaczej niż inni Agenci, którzy od urodzenia mieszkali tutaj. Co o tym sądzisz? A szczerze mówiąc nie masz zbyt wielkiego wyboru...
- Ta..Tak. Zzz..zgadzam si..się... - poderwał się z krzesła- Ale teraz już idźcie. No idźcie.
Wygonił ich z gabinetu, a kiedy w końcu się ulotnili i z pokoju i z całego budynku Organizacji opadł zmęczony na krzesło obrotowe. Położył rękę na czole i głośno westchnął.
- Ciekawe, co jeszcze wymyślą. Są kompletnie nieprzewidywalne. Choć to w końcu najlepsze z Agentek...
Jego jakże interesujące rozważania przerwał wchodzący do pokoju chłopak. Miał białe sterczące włosy. Ubrany w czarną bluzę i szare spodnie niedbale wszedł do gabinetu. Za nim wlokła się dziewczyna zupełnie do niego niepodobna. Miała niebieskie włosy i zielone oczy. Granatowa spódniczka do kolan, biała koszula i granatowy płaszcz. Wyglądała jakby urwała się z akademii na zakończenie roku szkolnego. Usiedli naprzeciw Szefa. Chłopak zaczął mówić:
- Dobra. Jesteśmy tu po następną misję. Tamtą już skończyliśmy.
- Już? No dobra. Ale się przepracowujecie. Jesteście czołowymi Agentami. Nie możemy pozwolić sobie na stratę was. Pamiętajcie o tym.
- Ty chyba chcesz, chwaląc nas tak, abyśmy mieli wygórowane mniemanie o sobie. Wykańczają mnie te ciągłe misje, ale jak chce się zostać najlepszym, to nie można się obijać, nie sądzisz? - dziewczyna poparła decyzję chłopaka
- Dobra, dobra! Rozumiem. - podniósł ręce w obronnym geście- Już i tak mnie dużo dzisiaj spotkało. Zaraz dam wam następną misję.  Może być na górze Mijako?
- Pewnie. Weźmiemy każdą, byleby nie było to na Syberii. Nigdzie, gdzie jest zimno.  
- OK. -powiedział podając im kartkę z celem i istotą misji.
Zaczęli już wychodzić, gdy chłopak nagle się odwrócił.
- Wiesz... Razem z Roxanne i Ave wychodził chłopak. Nigdy go tu nie widziałem. Kto to?
- To wasz nowy kolega z zawodu. -opowiedział Szef
- Wiesz... A może odpuścimy sobie tą misję? Mamy dużo do roboty i w ogóle. Także... cześć! - rzekł kładąc kartkę z misją na biurku Szefa.
                                            ***
-Słuchaj! Musimy do nich pójść! Chcę się dowiedzieć, o co tu chodzi. Jak weszliśmy, to był cały roztrzęsiony i jeszcze teraz ten chłopak! Idziemy odwiedzić Ave i Roxanne. Teraz! - białowłosy pociągnął za sobą swoją towarzyszkę i razem wyszli z Organizacji pojawiając się przed domem Ave.
Podeszli do drzwi, a dziewczyna zadzwoniła dzwonkiem. Czekali parę sekund, gdy wreszcie drzwi sie otworzyły i stanęła w nich Ave.
- Milo! Liz!- krzyknęła Ave rzucając im się w ramiona. Byli od dawna przyjaciółmi, a nie zapowiedziana wizyta bardzo ją ucieszyła.
- No już, już... Spokojnie Anielico. Żeby ci pióra z radości nie powypadały.- Milo próbował opanować radość Ave.
- No dobrze. - powiedziała po setnym uściskaniu przyjaciół- Wchodźcie i mówcie, po co przyszliście.
Przepuściła ich w progu, a ich oczom ukazał się przedpokój urządzony w stylu japońskim. weszli na dywan i usłyszeli ćwierkanie wielu ptaków, które Ave trzymała w swoim domu. Doskonale rozumiała się ze zwierzętami. Żadne z nich nie było zamknięte w klatce. Biegały wolno po domu i witały nowych gości.
- Ave! Kto przyszedł? Tylko nie mów mi znowu, ze zapomniałaś zapłacić i to komornik!- Roxanne krzyczała do Ave z salonu
- No co ty! Ciągle mi o tym przypominasz. Nie zgadniesz, kto przyszedł!- to mówiąc wkroczyła do salonu. Cały był pomalowany na biało. Jakby ktoś wylał farbę na wszystko, co się tam znajdowało. Nawet sofa była nieskazitelnie biała i czysta. Nieskalana brudem, ani czymś co mogłoby zaszkodzić wyglądowi pokoju.
Mike i Liz zobaczyli tego brązowowłosego chłopaka, którego już wcześniej spotkali w Organizacji. Usiedli na kanapie, a Ave na fotelu razem z Rox. Luke siedział na pufie.
- Tak, więc przyszliśmy zobaczyć jak się miewacie, a przede wszystkim dowiedzieć się, o co chodzi z tym nowym Agentem, o którym mówił Szef.
- Tak myślałam. W końcu jesteście czołowymi Agentami. Byłoby dziwnie, gdybyście nie dowiedzieli się o tym pierwsi.- uśmiechnęła się Ave
Dziewczyna opowiedziała im z grubsza historię. W międzyczasie Rox podała herbatniki i herbatę.
- Wow. Serio miałaś odwagę to powiedzieć Szefowi, Ave? Ty przecież się nigdy nie odzywałaś w Organizacji, a tutaj nawet krzyczysz. Jakoś nie mogę sobie tego wyobrazić...
- To uwierz, bo już więcej tego nie powtórzę. Wolę spokojnie życie...
- Tak... takie spokojne życie z psychopatką morderczynią i stukniętym ciołkiem, któremu charakter zmienia się co pół minuty. A na dodatek my, pomieszani zmysłowo szaleńcy, których bez wahania mogłoby sie zamknąć w psychiatryku. Spokojnie życie, nie ma co...
Wszyscy się na to roześmiali i do końca wieczora prowadzili w miarę przyjemną rozmowę. Nie wiedzieli jednak, że ktoś im się przygląda. Ktoś, kto miał na bluzce pewne logo z literami:

                             



Ave i Roxanne

poniedziałek, 9 marca 2015

3. LUDZIE TO ŚMIECIE. NIC TEGO NIE ZMIENI.

- Słuchaj... Nie wiem jak to powiedzieć, ale chyba zyskałeś magiczną moc... No i... To tak jakby moja wina...
Ave plątała się w wyjaśnieniach, a Luke stał i patrzył na nią szeroko otwartymi oczyma.
- Czyli to jednak nie był sen. Tak się cieszę! - Luke wydawał się zadowolony z tego, co powiedziała jego dawna koleżanka
- Co? Ty jesteś normalny? Ludzie odtrącają takie rzeczy. Wszystko co nie jest ogarniane przez naukę nie ma prawa bytu. Idiotyczne, ale ludzie stosują tę zasadę. Pewnie gdyby się dowiedzieli, co potrafisz, wsadziliby cię do więzienia albo prowadziliby na tobie jakieś eksperymenty. Na nas chyba zresztą też. - Roxanne wyjaśniała Lukowi podstawowe prawa przebywania w tym świecie
- Serio? No to nikomu nie powiem. Ale jak wy sie dowiedziałyście? Tę moc mam dopiero od wczorajszego wieczora.
- A niby gdzie byłeś wczoraj? Z nami w Galerii. A co się stało wcześniej? Ave cię pocałowała! I to cała tajemnica! Ja jestem Diabłem, a ona Aniołem! Dlatego zyskałeś tę moc! Słyszysz?! - Roxanne napadła na chłopaka gradem nowych wiadomości, które były dla niego jak grom z jasnego nieba.
Padł na klęczki. Czy to tutaj? Czy to tutaj Luke Khan miał dokonać swojego żywota? Czy takie jest jego przeznaczenie? Zginąć na zawał serca w składziku na miotły w podrzędnej szkole? 
- Otrząśnij się popaprańcu! Nie ma nad czym rozpaczać i rozmyślać! Jesteś teraz tak samo nienormalny jak my! I musisz się z tym pogodzić, czy tego chcesz, czy nie!- Roxanne nie odpuściła. Chciała wykorzystać okazję, by przekazać wszystkie nieprzyjemne wiadomości teraz.
A Luke tylko siedział zamyślony na podłodze nie zważając na krzyki Roxanne, czy na iście grobową minę Ave. Nic go nie obchodziło. Nie był debilem, żeby nie zauważyć, jak bardzo zmieni się jego życie po zyskaniu tej ponadprzeciętnej umiejętności. Kim teraz będzie? Co zrobi w życiu? Poradzi sobie z taką odpowiedzialnością?
- Słuchaj gościu, bo nie będę dwa razy powtarzać. Jesteś teraz nadczłowiekiem. Możesz robić coś, czego inni nie potrafią. Oni mogą ci tylko zazdrościć. Ale nie możesz nikomu o tym powiedzieć. Zabierzemy cię do pewniej Organizacji, dla której same pracujemy i zarabiamy na życie. Nie mamy rodziców. Same ich zabiłyśmy. Nauczyłyśmy się to robić i nic tego nie zmieni. Ludzie to brudne, nie warte zachodu istoty. To tylko pyłek kurzu na syfie zwanym ziemią. I my musimy tą ziemię oczyścić. Nasze uniwersum nie przetrwa bez naszej pomocy. Bez pomocy Agentów, Rady czy Organizacji. My do niej należymy. Każda jednostka tam jest ważna. Wybrani zostali najwartościowsi ludzie lub nadludzie na świecie, by dopomóc w "sprzątaniu".  Nawet durna sprzątaczka ścierająca kurze byłaby kimś, gdyby żyła na powierzchni. My nie znamy swojej przeszłości. Ponoć zostałyśmy wysłane na ziemię, w jakimś celu. Niestety nasze wspomnienia są zamazane i nie do końca wiemy, co mamy  robić, ani po co istniejemy. Organizacja zwerbowała nas i tak żyjemy czekając na ujawienie nasz naszej prawdziwej misji. Nie mamy nawet strzępka szczegółu, który zaprowadziłby nas do włóczki. Wiesz jak to jest istnieć i nie wiedzieć, po co? Dlaczego? Czemu?

Roxanne zakończyła swój monolog i zaczęła wpatrywać się w Luka. Ten kompletnie nie zdziwiony patrzył na nie jakby w pełni zrozumiał, o co chodzi.
- Rozumiem. Zaprowadźcie mnie do tej Organizacji. Będę wam od teraz pomagał. Muszę wykorzystać tę moc w dobrym celu, a ten wydaje mi się całkiem niezły.
- No młody, umiesz współpracować. A myślałam, że nic z tego nie będzie... To co? Urywamy sie z lekcji?
                                          ***
- Kto to jest, do cholery?! Po kiego go tu przyprowadziłyście?! Roxanne Black! Wytłumacz się!
Szef stał na środku korytarza niosąc jakieś papiery. W całym biurze panował hałas. To pewnie dlatego, ze zbliżało się Święto Założenia. Szósta rocznica założenia Organizacji, a zarazem przystąpienia Ave i Rox do szeregów Agentów. Gdy tylko zobaczył Ave, Roxanne i Luka, wypuścił z rąk stos papierzysk na lśniąco białą podłogę. Rozsypały się we wszystkich kierunkach, ale i tak nikt nie zwrócił na to uwagi. Wszyscy byli zajęci niespodziewanym pojawieniem się człowieka, który wyraźnie emanował mocą magiczną.
Ale zdarzyło sie coś, czego nikt się nie spodziewał. Szefowi odpowiedziała Ave.
- To moja wina. Rox nic nie zrobiła. Ja sie będę tłumaczyć.
Było to na tyle niezwykłe, ze wszyscy zaniemówili z wrażenia. Ta milcząca do tej pory Ave, ta której głosu nikt nigdy nie słyszał- przemówiła! I to na oczach całego personelu!
Tego już było za wiele. Sprzątaczka, która właśnie miała zaszczyt podlewać rośliny zemdlała. Sztab biurowców rzucił się jej na pomoc.
A pośród tego wszystkiego- Ave, Roxanne, Luke i Szef.
- No... To musi być coś bardzo ważnego, jeśli ty w końcu przemówiłaś. Zapraszam do mojego gabinetu.

Wyruszyli czując na sobie spojrzenia setek par oczu. Jakby byli osaczeni. Gdy dotarli do gabinetu, poczuli niewyobrażalną ulgę. A może najgorsze miało dopiero nadejść? Z głównym udziałem Rady... 



nieznana przeszłość Ave i Roxanne

teraźniejszość Ave i Rox